Grecja, Thásos

wschodnie wybrzeże

24 sierpnia 2006; 1 739 przebytych kilometrów




thasos



Rano zbieramy się w dalszą drogę.

Tuz obok wstążka asfaltu wiedzie w górę do Theologos. Bardzo chciałam to górskie miasteczko odwiedzić, ale czasu jest niewiele, a po drugie nie wiadomo jak Skoda poradziłaby sobie w górach.

Więc jedziemy dalej, teraz już na północ. Tuż przed klasztorem wypatruję w dole turkusową plażę, więc zostawiamy Skodę i schodzimy na dół. Uff, z góry zdawało mi się, że to nie będzie tak daleko ;)
Ale w końcu przez gaje oliwne docieramy do plaży. Ludzi tu niewiele. Jest super, fale dają czadu, można sobie na nich pojeździć. Na dnie znów świecący piaseczek. W górze na skale widać klasztor. I tylko Wojtek jest niezbyt zadowolony, bo na skałach nie można nic ciekawego znaleźć.
Jak na dół zeszliśmy, to teraz trzeba się wdrapać z powrotem do samochodu. Ciężko iść pod górę stromą piaszczystą drogą (ale za to wśród starych oliwek).

Podjeżdżamy kawałek do klasztoru. Wojtek dostaje pasiaste spodnie jak od piżamy, hi hi, moja 'spódniczka' wygląda o wiele lepiej. W sumie jakoś nic ciekawego, tyle tylko, że widzimy dwie mniszki. No i z góry super widok na 'naszą' plażę.

Ruszamy dalej. Po drodze mijamy Alyki. Ale zatrzymujemy się tam tylko na moment, żeby zrobić kilka fotek z góry. Wojtek ma już dość oglądania kamlotów, a mnie przeraża ilość samochodów i autokarów, które tam parkują. Nie ma sensu.

Za to kilka kilometrów dalej, w Konyrii znajdujemy piękną plażę. Jest cudownie! Przy brzegu kamyki, ale dalej piaseczek jest śliczny, świeci się i świeci, fale przenoszą mnie w przód i w tył. Poza tym więcej już nurkuję, spodobało mi się! Idziemy jeszcze na koniec plaży, do skałek. Wojtek wyławia kilka muszelek, ja zachwycam się kolorowymi kamykami. Ech, kurcze, jak bardzo nie chce się stąd odjeżdżać!!! Ale niestety trzeba, przed wieczorem musimy wrócić na ląd, buuu.

Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Potamii, bo są śliczne domki, kryte łupkiem, jak w Sziroka Łoka. Spacerujemy chwilę po miasteczku, znajdujemy fontannę i kościółek ze starym cmentarzem. W górze latają myśliwce. Spotykamy też Bułgara, który przyjechał tu do pracy.

Jesteśmy już trochę głodni, więc za miastem robimy małe zakupy i zatrzymujemy się na górze, skąd rozciąga się piękny widok na gaje oliwne, miasteczko w dole i morze. Pałaszujemy chleb z czekoladą i airanem.
Dalej mijamy jeszcze ogromne kamieniołomy, skąd wydobywa się wielkie bloki kamienia o kremowym kolorze.

Wracamy do Thasos i na pierwszą plażę, bo jak się okazało, w pobliżu tego portu jest najwięcej fajnych rzeczy do oglądania. Nie wiem, czy te jeże lubią paliwo, czy co? Zbieram się na odwagę, zakładam maskę i płynę z Wojtkiem nad pole jeży. Kurcze, wciąż nie mogę się na nie napatrzeć! Wciąga mnie chyba nurkowanie, nie mam ochoty wychodzić, choć woda robi się zimna, a i słonko już nisko. Wojtek wyławia jeszcze kilka skorupek jeży na pamiątkę.

Patrzymy, jak 'ucieka' nam prom o szóstej, ale jakoś w ogóle się tym nie przejmuję. Chciałabym, żeby zwiał nam też ten ostatni, o siódmej ;) Ze spokojem płuczemy się ze słonej wody i jedziemy do portu.