Bułgaria, Nessebyr

zabawa z falami

26 sierpnia 2006; 2 141 przebytych kilometrów




nessebyr



Rano pospać też zbyt długo się nie dało, bo w pokoju zrobił się ukrop. Poszliśmy najpierw coś zjeść. Padło na banicę. Trochę głupio jeść ciepły posiłek na śniadanie w upale, ale musiałam się banicą nacieszyć, póki jeszcze mogłam i była pycha!

A potem siup do morza! Ach, jejku, jak cudownie! W Rawdzie plaża jest raczej kamienista, ciężko było wejść dalej przy takich falach, bo można się było o te wielkie kamloty nieźle poharatać, ale jaka radocha, jak już się wlazło! Można było tak cudnie na falach sobie pojeździć! To niesamowite, jaką morze niesie energię! Najpierw widać, jak zbliża się fala, trzy razy większa niż ja sama. Robię duży wdech i już fala wciąga mnie pod siebie, miota mną w dół, żeby zaraz zabrać mnie z sobą parę metrów do przodu. Kontrolować się to da tylko w bardzo ograniczonym zakresie, ale frajda jest ogromna! Trzeba tylko uważać, żeby nie wpaść na kamlota. No i aż trudno sobie wyobrazić jakby to było podczas sztormu!
Wojtek wyłowił mi rapana, hura! Chyba najpiękniejsza pamiątka z Bułgarii.

Poszliśmy jeszcze kawałek dalej, były wapienne skały z zatopionymi muszlami, z których cały Nessebyr jest zbudowany. Weszliśmy jeszcze do morza raz, bo nie mogliśmy sobie tej przyjemności odmówić. Cudowne lenistwo, nie myślałam o niczym, tylko o morzu i słonku. Co może być bardziej cudnego? Plaża, cieplutkie morze! Było tak cudnie, że aż się wracać nie chciało, powiedzieliśmy, że wyprowadzimy się do południa, a w końcu do pokoju dotarliśmy dopiero po pierwszej. Ale czy to ważne, czas kompletnie nie miał znaczenia.

W końcu trzeba było ruszać dalej. Wjechaliśmy jeszcze na trochę do Nessebyru, żebym mogła i za dnia trochę fotek porobić. Zaszliśmy do portu. Miasto bardzo się zmieniło, wszędzie pełno straganów, spod których ciężko zobaczyć, jak piękne domki tam stoją. I samochody. Na starym mieście powinien być całkowity zakaz wjazdu.